O mnie

EmbeddedImageMam na imię Krzysiek, a w zasadzie Wiesław – bo to moje pierwsze imię, którego nie używałem do momentu ogólniaka, gdy okazało się, że zachodzi konieczność korekty moich imion na dokumentach szkolnych (w tym świadectwach z 7 i 8 klasy). W sumie temat na dłuższe opowiadanie, którego posumowaniem może być apel: nie nadawajcie swoim dzieciom dwóch imion :) Ci, którzy znają mnie bliżej, wołają więc do mnie Krzysiek, natomiast tym, z którymi znam się od czasów, gdy pojęcie „internetu” jeszcze nie istniało, zdarza się nawet używać ksywki Bobik (którą dziwnym trafem odziedziczyłem po starszym bracie). Prywatnie mąż, ojciec dwóch córek i właściciel dwóch kotów.

Pisanie o tym, że fotografia jest moją pasją byłoby tym, czym potwierdzanie, że woda jest mokra – trudno mi bowiem wyobrazić kogoś, kto lata z aparatem na szyi mimo, że tego nie lubi :) Będąc przy aparacie: towarzyszy mi on od wczesnych lat podstawówki, czyli tak mniej więcej od czterdziestu lat. Przez długi czas była to otrzymana na pierwszą komunię Vilia. Początkowo wszystkie parametry ustawiałem na oko, potem stałem się szczęśliwym posiadaczem światłomierza i życie stało się prostsze. W ogólniaku nastąpił przełom – w moje ręce trafiła lustrzanka Zenit 12XP. To było szaleństwo: wbudowany dalmierz i światłomierz w połączeniu z mechaniką aparatu umożliwiały pełną kontrolę nad parametrami ekspozycji, dzięki czemu zdjęcia wychodziły ostre (jak na tamte standardy) i poprawnie naświetlone. Jeśli do tego dodamy urządzoną u kumpla ciemnię (czyli miejsce w którym wywoływało się naświetlone klisze i wykonywało odbitki na papierze fotograficznym), to mamy prawie pełen obraz tego, jak spędzaliśmy niektóre wieczory. Prawie pełny, gdyż w tamtym okresie kolega eksperymentował z produkcją win i zdarzało się, że „pracę” w ciemni łączyliśmy z degustacją jego wyrobów (będących najczęściej na stosunkowo wczesnym etapie produkcji). Jak nietrudno domyślić się, skutkowało to różnymi historiami, raczej luźno związanymi z fotografią 😉

EmbeddedImageTak czy inaczej, to był czas eksperymentów i doskonalenia warsztatu głównie metodą prób i błędów – to wtedy wykonałem swoją pierwszą „selfie” (a z pewnością pierwszą, po której został ślad w postaci zachowanego zdjęcia). Ostrość została ustawiona na wyczucie (nie było czegoś takiego jak autofokus), a za lampę błyskową posłużyła zwykła lampa biurkowa. Wtedy dziubki nie były jeszcze modne, za to wytrzeszcz oczu jak najbardziej :)  Efektem jest zdjęcie wyjątkowo niedoskonałe pod względem technicznym, jednakże mające sporą wartość sentymentalną :) (retusz ograniczony do usunięcia plam i rozmycia osób będących bohaterami drugiego planu)

To był również czas osiemnastek, biwaków nad morzem itp. okazji do focenia. Ograniczenia ówczesnej technologii okazały się jednocześnie dobrą szkołą: na kliszy mieściło się maksymalnie 36 zdjęć, a końcowy efekt widoczny był dopiero po wywołaniu filmu. Przed naciśnięciem spustu migawki konieczne było więc dokładne przemyślenie tego, co chcemy zrobić i jaki efekt uzyskać. Dopiero po jakimś czasie (czyli w momencie wywołania filmu i wykonania odbitek) okazywało się, na ile efekt pokrywał się z założoną koncepcją :)

Po latach, spoglądając na tamte zdjęcia wiem, że ponadczasowość fotografii tkwi w jej naturalności. Dziś filtry, presety i agresywna obróbka potrafią sprowadzić zdjęcie do poziomu wyidealizowanej grafiki nie mającej zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością: biały rzepak, niebieska trawa i zmieniony kolor włosów lub sukienki robią wrażenie i rozumiem, że może się to podobać. Czy jednak na pewno właśnie taki obraz chcemy zachować w naszej pamięci? Z pewnością są entuzjaści takiego stylu i takiej formy, ale to nie jest mój klimat i moja „bajka”. Wiem też, że wraz ze wzrostem ilości zdjęć wykonanych w danej jednostce czasu, spada ich atrakcyjność. Oczywiście bywają wyjątki jak np. reportaże z uroczystości, ale owe wyjątki potwierdzają regułę. Zróbcie eksperyment i spróbujcie odpowiedzieć ile fotek zrobiliście podczas ostatnich wakacji? Do ilu z nich regularnie wracacie? Ile z nich ma dla was wartość sentymentalną? Ile z nich wylądowało na dysku i zostały zapomniane? Do ilu z nich już nigdy nie wrócicie?

Dlaczego o tym piszę? Bo na swojej drodze popełniłem wiele błędów, a największe z nich nie były natury technicznej lecz wynikały z błędnego podejścia do tego, czym jest dobre zdjęcie. Nie decyduje o tym technika, poprawność kadru, kompozycji. Owszem – to są bardzo ważne elementy, ale nie najważniejsze. Najważniejszym elementem zawsze pozostaje człowiek wraz ze swymi emocjami i swoją historią. Takie właśnie zdjęcia staram się robić: zdjęcia na których niezależnie od okoliczności bohaterem jesteście Wy. Wspólnie możemy stworzyć coś, co przetrwa lata, co nie wyląduje na dnie szuflady i do czego chętnie będziecie wracać nie tylko Wy, lecz również Wasi potomkowie :)